środa, 23 lutego 2011

piątek, 18 lutego 2011

wschód słońca w Petersburgu

dworzec w Petersburgu przed 6 rano. z głośników na peronie płynęła piękna donośna rosyjska muzyka.  
Do Petersburga wybraliśmy się trzeciego dnia pobytu w Rosji.
Wydaje mi się, że wysłali nas na tę wycieczkę tak wcześnie ze względu na powietrze w Moskwie.
Bardzo mnie ucieszyła zmiana otoczenia, bo przy tym smogu zdjęcia wychodziły płaskie i nieciekawe (poprzedni wpis). ;-)
Żeby kupić bilet na pociąg konieczne jest przedstawienie paszportu. Rosjanie posiadają dwa paszporty, przy czym jeden z nich jest odpowiednikiem naszego dowodu osobistego i ten właśnie paszport należy okazać przed wejściem na pokład.
Oczywiście ma to na celu tylko zachowanie porządku w zatłoczonym wagonie - gdy bilety są z miejscówkami pasażer sam nie da rady udać się na swoje miejsce.
Podróż naszą rozpoczęliśmy o 22, by na miejsce dotrzeć bladym świtem. Zaspani i zmęczeni podróżą od razu zostaliśmy ocuceni zimnym świeżym powietrzem i  głośną muzyką wydobywającą się z peronowych głośników. Pierwszy raz słyszałam coś takiego na dworcu. Nie była to muzyka z radia, ale klasyczna orkiestrowa.
Muszę przyznać, że trochę groteskowo wyglądało połączenie tak dziwnego tłumu z takim podkładem muzycznym.
Różnorodność ludzi na peronie przyprawiała o zawrót głowy, wielu z pasażerów przyjeżdżało albo na jakiś targ, albo się przeprowadzało z pomocą linii kolejowych - taszczyli ze sobą ogromne pudła, kartony z telewizorami, rowery i inne zdobycze. Częściowo zaspany snujący się z wolna tłum stanowił dla nich wielką przeszkodę, gdy spieszyli ku wyjściu z dworca lub gonili do swoich pociągów.

Jako że przyjechaliśmy do Petersburga bardzo wcześnie, a doba hotelowa zaczynała nam się popołudniu, jakieś zajęcie trzeba było nam znaleźć.
Zmęczeni po długiej podróży zostaliśmy wsadzeni do wynajętego busa i zabrani na przejażdżkę po mieście.
Jak pięknie wyglądała rzeka Newa o wschodzie słońca. Pamiętam to chłodne powietrze, jeszcze puste szerokie ulice i ostre światło odkrywające przed nami niesamowite widoki.
Widok na Ermitaż nad brzegiem Newy.

Widok z Wyspy Wasiljewskiej na Most Dworcowy prowadzący do centrum. W tle złota iglica Admiralicji i kopuła katedry św. Izaaka.
Katedra św. Izaaka
Sobór Zmartwychwstania Pańskiego - cerkiew na krwi.
jedno z licznych muzeów Petersburga
Po śniadaniu, cholernie zmęczeni zostaliśmy zaprowadzeni do Ermitażu.
Ermitaż to naprawdę ogromne muzeum. Mieści się w kilku pałacach zaraz nad brzegiem Newy. Widzieliśmy mnóstwo pięknych i znanych obrazów, ale najbardziej podobały mi się złota, biżuteria, drobne przedmioty codziennego użytku... Zupełnie nie mam weny, więc tylko wrzucę zdjęcia i tyle.  
Elewacja Ermitażu widziana z Placu Kolumnowego.
Wnętrze Ermitażu.

Wnętrze Ermitażu.

czwartek, 10 lutego 2011

Moskwa od A do WDNH

robotnik i rolniczka na zwieńczeniu łuku triumfalnego
stanowiącego wejście na teren WDNH
Tak to jest, że blogiem zajmuję się zawsze, gdy nie mam na to czasu.
Można powiedzieć, że brak czasu jest warunkiem, co prawda niewystarczającym, ale na pewno koniecznym, abym zabrała się za dodanie nowego wpisu.
Jako że powinnam zacząć chociaż zbierać materiały na moją pracę magisterską, nadszedł czas na wpis o mojej wrześniowej podróży do Moskwy.
Najpierw słów kilka o tym, by zawsze łapać okazję.
W kwietniu na mojej kochanej PWr było spotkanie dot. wyjazdu na Erasmusa i przy okazji wspomniano o możliwej praktyce wakacyjnej w Moskwie. Chętni mieli się wpisać na listę i później załatwić sobie praktykę w jakiejś firmie na własną rękę, a uczelnia miała tylko umożliwić tę współpracę. Czyli wpisując się na listę od razu wiedziałam, że prawdopodobnie nie kiwnę palcem, ażeby wybrać się nie dość że do pracy, to jeszcze za granicą, na dodatek z minimalną znajomością języka, no i samodzielnie szukając firmy.
Ale skoro już nauczyłam się, że lepiej się wykręcić i zrezygnować, niż nawet nie spróbować się załapać na coś fajnego - wpisałam się na listę.
Jakże byłam zachwycona, gdy kilka miesięcy później na zebraniu dot. tego wyjazdu organizatorzy nagle zapomnieli o pierwotnej koncepcji i zaoferowali nam możliwość dwutygodniowego wyjazdu-wymiany bardziej - przypominającego wycieczkę klasową ze zwiedzaniem miasta i odrobiną oglądania rzeczy związanych z budownictwem!
Ustalono termin na drugą połowę sierpnia.
Pech chciał, że był to czas, w którym Moskwa nie zapewniała sprzyjających warunków turystom ani nawet mieszkańcom.
Mówię tu o pożarach i związanym z nimi smogiem panującym w mieście.
W zasadzie do ostatniej chwili nie wiedziałam, czy nie wycofać się z wycieczki, bo doniesienia prasy o stanie powietrza stolicy były mocno niepokojące.
Na szczęście kolejny raz okazało się, że media rozdmuchują wszystko i przeciągają tragedie, byle tylko utrzymać dłużej chwytliwy temat w nagłówkach gazet. Po zasięgnięciu języka u mieszkańców Moskwy (mój przydatny Deus ma znajomych na całym świecie – widzicie? Czasem warto być nolifem za to z bujnym życiem internetowym) postanowiłam jechać.
Gdy dotarliśmy do miasta i wysiedliśmy na dworcu Białoruskim, muszę przyznać, że nie oddychało mi się zbyt dobrze, powietrze było ciężkie i drażniło nieco gardło, ale też nikt nie chodził w maseczkach ani nawet udusił się na naszych oczach.
Wielkiej chmury dymu na niebie również nie było, płomienie nie buchały w niebo (słowem – moja turystyka pożarowa dość mocno mnie rozczarowała ;-) ).

Lenin wszechobecny w krajobrazie rosyjskim

Pierwszego dnia udaliśmy się na spacer po kompleksie WDNH (VDNH) czyli parku od lat pięćdziesiątych nazywanego Wystawą Osiągnięć Gospodarki Narodowej (Wystawka Dostiżenij Narodnogo Choziajstwa). Miejsce to pełne jest przeróżnych pawilonów wystawowych, każdy wyjątkowy, każdy poświęcony odrębnej branży, w której prezentowano ogromne osiągnięcia ZSRR w tej właśnie dziedzinie.

 
 Dziś ten wielki kompleks nie ma aż takiego znaczenia i bardziej przypomina opuszczone wesołe miasteczko niż ogromne znaczące centrum wystawowe.
Nawet było tu działające niewielkie wesołe miasteczko, jednak w porównaniu do ogromu wolnej przestrzeni, zdawało się być tylko cieniem.
Wrażenie potęgowała też aura – szarawe, jednolite niebo (widoczny smog – zwykle bardzo dobrze widoczną wieżę telewizyjną – ostankińską – ledwo dostrzegliśmy spod wejścia do WDNH), niewiele osób leniwie spacerujących między budynkami i bogato zdobionymi wielkimi fontannami, będących jakby zjawami, a same budynki choć naprawdę ładne i monumentalne z daleka, po dokładniejszych oględzinach ukazywały swą prawdę. Prawdę o tym, że czasy świetności kompleksu dawno już minęły.

mój ulubiony pawilon WDNH
zwróć uwagę na maskowanie słupów rurowych
smukłymi cieniutkimi rurami

A może to tylko moje odczucie? Bo w Rosji nawet najnowsze i najbardziej zadbane rzeczy wyglądają jak w stanie agonalnym, tuż przed rozpadem na czynniki pierwsze – ale o tym opowiem innym razem.



    




Dziś znajduje się tam prócz wesołego miasteczka, liczne ogródki piwne, stragany z jedzeniem i pamiątkami dla turystów, kino, restauracje i bazar.
prawdziwie chińska restauracja
na terenie WDNH
plotka mówi, że jedna z rąk figur
wykonana jest cała ze szczerego złota










 Do parku z akademika, w którym mieszkaliśmy, dotarliśmy bez trudu marszrutką. Ponadto ze stacji metra przy samym ośrodku WDNH zawsze rozpoczynaliśmy dalsze wyprawy na miasto, zwłaszcza do centrum, dlatego też zdarzyło nam się zahaczyć o park już po deszczu, o popołudniowej porze. Wtedy wrażenie było inne – jest to bardzo dobre miejsce na spotkania ze znajomymi, spacery i niewielkie popijawki.
 
kto stawia prom kosmiczny w parku?
Tylko trzeba uważać, by nie przesadzić z alkoholem, bo nie wiem jak władza zareagowałaby na samowolną próbę uruchomienia promu kosmicznego umieszczonego przed jednym z pawilonów.